Kilka sposobów, by poradzić sobie z kilkoma klasami na różnych poziomach jako polonista

Kilka sposobów, by poradzić sobie z kilkoma klasami na różnych poziomach jako polonista

Tytuł tego wpisu jest dość znaczący, bo jeśli nie dodałabym, że jestem polonistką, mogłyby pojawić się zdania:

Ja mam 13 klas i jakoś sobie radzę. (biolog)

Ja uczę wszystkich i jakoś nie narzekam. (fizyk)

Nigdy nie narzekam na nadmiar pracy przy tylu godzinach. (nauczyciel w-f)

I tak, to wszystko może być prawdą. Poloniści mają zazwyczaj w pensum najmniej klas, bo też w tygodniu uczniowie mają – często – najwięcej godzin języka polskiego. W szkole podstawowej jest to 5 godzin (czasem 6), w liceum – nawet 8. W zeszłym roku uczyłam tylko 3 klasy, a moja koleżanka od biologii – aż 13.
Czemu w takim razie poloniści są tak przerażeni, jeśli dostaną 5 lub więcej klas? Z czego wynika nasza obawa o to, że nie damy rady ogarnąć tego wszystkiego? Składa się na to kilka czynników:
  • specyfika przedmiotu – na żadnej innej lekcji uczniowie nie muszą tak dużo pisać jak u nas. Chodzi tu o wypracowania, których nie tylko trzeba nauczyć, ale także w pewnym momencie sprawdzić. Można podejść do tego tematu na różne sposoby. Jest opcja, że polonista zaznaczy tylko literki na marginesach (symbole błędów) i wstawi ogólną liczbę puntów. Niestety, uczeń z tego wiele nie wyczyta, ale sprawdzanie będzie zdecydowanie krótsze. Jest jednak drugie rozwiązanie – które wybieram m.in. ja – że pisanie to proces i nie wystarczy podkreślenie błędów, by tego nauczyć się. Ważny jest komentarz, podkreślenie braków, wskazówki na przyszłość – a to zajmuje sporo czasu. Jedno wypracowanie to dla mnie ok. 15-20 minut pracy, w zależności od poziomu ucznia (im lepsze, tym krócej się sprawdza), jego pisma, tematu wypracowania. Na jedną klasę (ok. 25 osób) przypada mi zatem ok. 8 godzin pracy. A mnożąc to razy 6 – bo tyle klas mam w tym roku – to będzie 48 godzin pracy własnej. Czyli ponad cały tydzień…
  • Język polski to nie tylko pisanie, ale także mówienie i czytanie. Na to także potrzebny jest czas – najlepiej lekcyjny. A dobrze wiemy, że mamy około 1,5 minuty na jednego ucznia i nie da się często posłuchać każdego. Dlatego trzeba pamiętać o tym, by przynajmniej raz w tygodniu kogoś zapytać; aby zobaczyć zadanie, które się zadało na lekcji; aby chociaż posłuchać, co myśli na omawiany temat; i znów zegar tyka…
  • Nasz przedmiot jest jednym z najbardziej pokrzywdzonym przedmiotem w reformie, bo godzin nam nie zwiększono, a znacznie zwiększono zakres lektur i gramatyki. Wychodzi na to, że wciąż biegniemy z materiałem, którego jest naprawdę sporo (co najmniej 160 godzin w 7 klasie, a to i tak trochę za mało).
Czy to są problemy wyłącznie polonistów? Na pewno nie. Ale już same wypracowania, do których dochodzą także prace klasowe (czyli sprawdziany, ale z zadaniami otwartymi), kartkówki, pytanie zajmuje sporo czasu lekcyjnego i własnego. I dlatego często z przerażeniem otwieramy rok szkolny, obawiając się, czy będziemy o wszystkim pamiętać, wszystko sprawdzać i czy trochę pośpimy 🙂
Tak się złożyło, że w pierwszym roku mojej pracy uczyłam 5 klas – 1, 2, dwie 3 gimnazjum oraz 5 klasę SP. Razem było to ponad 120 uczniów. Co miesiąc robiłam im wypracowanie, pracę klasową z bieżącego materiału, co najmniej jedną kartkówkę i projekt semestralny. Każdy miał także ocenę z zeszytu, odpowiedzi ustnej i pracy na lekcji. Łącznie było to ponad 20 ocen, które dawało mi szansę dość obiektywnie ocenić pracę danego ucznia. Jak sobie radziłam?
  1. PLANOWAŁAM, PLANOWAŁAM I PLANOWAŁAM. Każde moje działanie, praca, była zaplanowana na miesiąc, a czasami dwa przed. Także uczniów uprzedzałam, co ich czeka i dawałam szansę, by przyszli z tym, czego nie rozumieją albo co chcą poćwiczyć. Każdy materiał był omówiony, zadania do poćwiczenia rozdane dwa tygodnie wcześniej. I każdy uczeń wiedział, że jeśli otrzymał kiepską ocenę – to na własne życzenie.
  2. NIEMAL WSZYSTKO ZAPISYWAŁAM. W mojej torbie zawsze był kalendarz, w którym notowałam prace domowe, oceny, plany. Nieprzygotowania, aktywności, obietnice. Panowałam nad tym, o co każdy uczeń prosił. Kiedy o czymś zapomniałam (a dwa razy zdarzyło mi się) zawsze rozwiązywałam problem na korzyść ucznia.
  3.  SPRAWDZAŁAM PRACE OD RAZU. W każdym tygodniu wypracowanie lub prace pisała inna klasa. Kiedy przychodziłam do domu, sprawdzałam je od razu – w ciągu jednego lub dwóch dni. Od razu wynosiłam je do szkoły, gdzie uczniowie wsadzali je w koszulki i wiedzieli, jeśli powinni coś poprawić.
  4. BRAŁAM POD UWAGĘ, ŻE MOŻE COŚ WYPAŚĆ. Mój kalendarz szkolny zawsze miał mały margines, co pozwalało mi nie gonić ze wszystkim. Jeśli klasa wychodziła do kina w ostatnim momencie, to po prostu przesuwałam swoje plany, a robiłam w danej chwili inne zadania.
  5. OKIENKA WYKORZYSTYWAŁAM NA PRACĘ. Niby oczywista rada, jednak z obserwacji w różnych pokojach wynika, że nie zawsze tak jest. Wiele moich koleżanek i kolegów nie wykorzystuje przerw, które mają w planie na pracę, a na rozmowy, ciasto, inne sprawy. Czy to źle? Nie, jeśli im praca w domu pasuje. Albo nie mają na ten czas czegoś do zrobienia. Niestety, ale zazwyczaj są to często osoby, które później najbardziej narzekają na ogrom papierów, pracy, wszystkiego…
  6. ORGANIZOWAŁAM PRACĘ I DOM TAK, BY BYŁY ONE DOPASOWANE DO MNIE. Więcej o tym pisałam w jednym z pierwszych wpisów.
A wy jak sobie radzicie z wieloma obowiązkami i organizacją pracy? Podzielcie się swoimi patentami!
Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *